niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 5: Turn the Page {Dragon Tattoo}

Myles
– Jezu, czy ja wyglądam na terrorystę? – zapytałem retorycznie, kiedy celnik obmacywał mi klatę.
– No, jak dla mnie, każdy wygląda. Co ukrywasz... – zerknął w paszport – Kennedy? Pechowe nazwisko, hehe. – Mnie jakoś ten żart nie bawił. Hehe.
Powoli schodził coraz niżej, a moja przestrzeń osobista coraz bardziej dawała o sobie znać.
– Gościu! – wrzasnąłem i odskoczyłem jak oparzony, kiedy dotknął mojej męskości.
– Ups – odparł z paskudnym uśmieszkiem.
– To tak nie może być! Jak mam zostać sprawdzony, to proszę o kogoś kompetentnego. Na przykład o kierownika.
– Masz pan pecha. Ja jestem kierownikiem i muszę pana sprawdzić. Proszę pokazać kieszenie.
– Nic w nich nie mam! – Przeciągnąłem materiał na drugą stronę. – Nic nie mam!
– Proszę pokazać spodnie – rzekł z powagą w głosie.
– Mam je ściągnąć? – zapytałem sarkastycznie.
Nie spodziewałem się odpowiedzi twierdzącej. Celnik chyba też nie spodziewał się mojego zachowania. Jednym sprawnym ruchem obniżyłem gacie do kostek, w duchu dziękując, że ubrałem dziś porządne majtki.
– I co? – odparłem, z powrotem je podciągając do góry. – Niewyobrażalne – mruknąłem i, ignorując wszystko i wszystkich, poszedłem dumnie do przodu.
Usiadłem gdzieś w kącie sali, czekając na lot i zabijając czas grą na telefonie.

Selena
No nie wierzę własnym oczom… On jest naprawdę wielkim dzieciakiem. Tylko go samego zostawić, to się zaraz w coś właduje. Już rozumiem, czemu jego matka kazała go pilnować.
Weszłam do strefy wolnocłowej i zaczęłam go wypatrywać. Siedział w kącie z nosem w telefonie. Cały on. Zawsze, kiedy coś się dzieje, on odpływa, pogrążając się w swoich myślach. Nie chcąc się narzucać, usiadłam kilka siedzeń dalej, co chwilę na niego zerkając. Wkrótce jednak miejsce między nami zajął jakiś gruby, obleśny koleś, na którego nie miałam ochoty patrzeć, więc również wyciągnęłam z torby telefon z nadzieją, że ktoś do mnie napisał. Nie myliłam się, wyświetlały mi się dwa nieodebrane połączenia i SMS od Eddiego. Zadzwoniłam do niego, ciekawa co mi powie po naszej ostatniej rozmowie.
– Cześć, co chcesz? – zapytałam przyjaciela.
– Hej, co u ciebie? Wiesz, ostatnio byłem… lekko pijany, a ty w tym czasie dzwoniłaś i się zastanawiam, co chciałaś…
– Już nieaktualne. Ale mam nadzieję, że to był tylko jednorazowy wybryk, bo żeby pić od razu po trasie… Slash tam chodzi ciągle narąbany, jeszcze ci mało?
– Spokojnie, to była wyjątkowa sytuacja – zapewnił mnie. – Wiesz co, muszę kończyć, bo akurat w studiu jestem i omawiamy kontrakt.
– Jasne, nie przeszkadzam – odrzekłam. – Trzymaj się.
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i zakończyłam połączenie. Dyskretnie zerknęłam na niego, ale on ani drgnął. Niby muzyk, ale jakiś taki głuchy…

Myles
Nie obracaj się, nie obracaj się, nie obracaj się, nie obracaj się… Stop. Zaciąłem się. Nie. Nie zaciąłem się. Działam. Jestem świadomy. Jestem przytomny. No nie do końca…
Nie obracaj się, nie obracaj się, nie obracaj się…

Slash
Dopiąłem walizkę, chwyciłem klucze i poszedłem do kuchni. Perla poszła z dzieciakami na plac zabaw, więc mam ich z głowy.
Postawiłem kartkę na blacie, po czym wyszedłem przez drzwi do garażu. Wziąłem kluczyki od mojego zasłużonego Opla i wrzuciwszy uprzednio torbę do bagażnika, wyjechałem.
Stało się to w Vegas, w klubie, którego nazwy nie pamiętam. Mam nadzieję, że jak przyjdzie co do czego, to ją pokojarzę. Był to mój pierwszy cel podróży, w końcu tam się tropy urywają. Jak jej nie znajdę, może przynajmniej zdobędę jakieś informacje na jej temat.

Perla
– London, nie jest tych słodyczy, za niedługo obiad – krzyknęłam do starszego syna.
Weszłam do kuchni. Na blacie leżała kartka, która od razu rzuciła mi się w oczy. Był to list, napisany odręcznie przez mojego męża. Swoją drogą, gdzie on jest? Powróciłam myślami do skrawka papieru i zaczęłam czytać.

Droga Perlo,
mam do załatwienia bardzo pilną sprawę, która nie daje mi od jakiegoś czasu żyć. Muszę to wyjaśnić, im szybciej, tym lepiej. Wrócę, jak się tylko da.  Kocham cię,
Slash Saul
PS Dzieciaki też kocham.

Myles
– Pasażerów lotu AR4360 prosimy o przejście do stanowisk numer siedemnaście i osiemnaście – powiedział komputerowo wygenerowany głos, a ja wystrzeliłem jak rakieta, gdyż nie chciało mi się czekać w kolejce pod bramkami. Była też inna przyczyna, ale nie chciałem się do tego przyznawać.
Tutaj na szczęście nie nastąpiły żadne komplikacje i chwilę później grzałem miejsce w samolocie. Byle tylko dotrwać do końca lotu…

Selena
Po komunikacie poszłam do toalety, ale gdy wróciłam, go już nie było. Nie, że nie na miejscu. W kolejce też nie stał. Może też skoczył do kibelka? Mało prawdopodobne. Minęlibyśmy się.
Grzecznie stanęłam na końcu kolejki, tuż za tym cuchnącym facetem, koło którego siedziałam i matką z drącym japę dzieckiem. Niby nie mam nic do dzieci, ale to wyraźnie usiłowało skupić na sobie uwagę matki, która zajęta była swoimi tipsami.
Po pół godzinie moje męki dobiegły końca, a ja przekroczyłam próg cichej, spokojnej pierwszej klasy w samolocie. Fotele były ułożone parami, więc wiedziałam, że będę mieć jakiegoś towarzysza. Mój wewnętrzny konflikt się nasilił, kiedy zobaczyłam znajomą głowę wystającą ponad jedno z siedzeń. Z jednej chciałam móc usiąść koło niego i mieć wszystko jasne, z drugiej strasznie bałam się tej chwili. No i jesteśmy w miejscu publicznym…
Zerknęłam na miejsce na bilecie i ruszyłam do przodu. 1B… 4C… Jest! 6A. No, teraz to się wyjaśni…
Wrzuciłam torebkę nad siedzenie i powoli zaczęłam się przeciskać na miejsce pod oknem. Chociaż celowo zahaczyłam o jego kolano, ani drgnął. W końcu nie wytrzymałam.
– Długo mnie będziesz ignorować? – zapytałam z wyrzutem, ale starałam się zrobić to cicho.
– Przypomniało ci się, że masz męża? – odparł równie pretensjonalnym tonem. – Do Los Angeles się przyjechało, ale już po mnie przyjść to nie łaska? Do Slasha zajrzałaś, Eddie też o tobie wiedział… Jak nie chcesz ze mną gadać, rozumiem, ostatnio jasno dałaś mi do zrozumienia, co o mnie myślisz. Szanuję tą decyzję. Jedźmy do domu, spakuję rzeczy i mnie więcej nie zobaczysz. Tego chyba oboje chcemy, prawda?
Miałam się odezwać, ale mi głos odjęło. Po prostu nie mogłam powiedzieć ani słowa. Wiedziałam za to dokładnie, co miałam robić. Przepełniłam się tym czynem, które dyktowało mi serce. Wbiłam się w jego usta tak mocno i namiętnie, jak tylko potrafiłam.

Myles
E… Sparaliżowało mnie. Autentycznie, ten pocałunek był jak taki impuls elektryczny, a my dwoje jak obwód. Kiedy się obejmujemy, on się zamyka i prąd ciągle krąży. Kiepskie porównanie. Ech, szewc bez butów chodzi. Normalnie to romantyczne teksty piszę na zawołanie, ale jak przychodzi co do czego, to słowa sensownego nie umiem wykrzesać. Na szczęście Selenie to nie przeszkadza. Nie?
– To… co robimy? – zapytałem niepewnie.
– Siedzimy i czekamy na koniec lotu – odparła.
– Nie o to mi chodzi.
– Wiem, o co ci chodzi. Po prostu ta odpowiedź jest zbyt oczywista, przynajmniej dla mnie.
– Kocham cię – rzuciłem na koniec, kładąc głowę na jej ramieniu. Wkrótce jednak mnie odepchnęła ręką.
– Jestem twoją żoną, nie poduszką. – Obróciła się do mnie plecami, a ja wybuchnąłem śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz