poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział 3: The waiting {Dragon Tattoo}

Slash
Kiedy dotarliśmy do domu, było już późne popołudnie. Rozsiadłem się na obszernej kanapie i włączyłem telewizor, jednocześnie zerkając na Perlę, która odgrzewała w kuchni obiad.
- Tata, idziemy pograć? – zaczepił mnie London, trzymając w ręku piłkę. 
- Daj spokój tacie, nie widzisz, że chce odpocząć? – szybko skarciła go żona, a on, jak szybko przyleciał, tak się ulotnił. 
- Długo mam jeszcze czekać? – zapytałem po chwili, mocno zniecierpliwiony. 
- Jeszcze chwilę… - odparła.
- No to już się nie fatyguj.
Podniosłem dupę z kanapy i wolnym krokiem podążyłem ku krętym schodom, na górę. Kiedy stanąłem na piętrze, zdziwiony odkryłem, że dużo się tutaj zmieniło od mojego wyjazdu. Ściany miały teraz inny kolor, a wszędzie wokół dało się dostrzec masę dziwnych pierdółek. 
- Nie ma na co kasy wydawać – mruknąłem do siebie.
W końcu znalazłem się w mojej sypialni. Tak, MOJEJ. Perla śpi na drugim końcu domu. Oficjalna wersja jest taka, że głośno chrapię, ale bądźmy dorośli…
Zmierzyłem wzrokiem moje łóżko. Nie, tu się nic nie zmieniło. Dzięki Bogu.
Sprawnym ruchem ręki zrzuciłem narzutę na podłogę oraz wdrapałem się do obszernego łoża, wtulając głowę w poduszkę. Od razu dobiegła mnie delikatna woń proszku do prania, oraz moich perfum i potu… No tak, nie zmieniłem pościeli.
Wkrótce uświadomiłem sobie, że dla mojego mózgu mniej wymagającą czynnością jest ignorowanie zapachów, niż wstanie z łóżka, a dziwnym trafem zrobiłem się właśnie strasznie śpiący. Niewiele myśląc (tak mało, że zapomniałem o istnieniu czegoś takiego jak piżama), oddałem się w objęcia Morfeusza, śniąc o kotkach, jednorożcach i tęczy. 

Myles
Kiedy już uświadomiłem sobie, jak wielkim jestem debilem, udałem się do najbliższego hotelu. W niczym nie przypominał on warunków, w jakich zwykłem przebywać, ale przynajmniej tutaj nie złapię zapalenia płuc (ale grzybicę jak najbardziej). Zostałem oddelegowany do pokoju numer 401, na, a jakże, czwartym piętrze. W hotelu bez windy. Tfu, hotelu z windą. Niedziałającą windą. 
- A od kiedy ona nie działa? – zapytałem recepcjonistkę.
- Od stycznia – odparła. Dla pewności spojrzałem na zegarek – 16 sierpnia. Chyba do rana nie naprawią…
Chwyciłem klucz do pokoju, swoje bagaże i skierowałem się w stronę schodów. Jeden za mną, drugi za mną…

Eddie
Jestem ciekawy, co z Mylesem… Próbowałem się do niego dodzwonić, ale nie odbiera telefonu. Może jest w samolocie? Nie, jest sygnał. Czyli po prostu mnie ignoruje. Świetnie. Trasa się skończyła, to teraz wszyscy mnie mają w dupie. Pieprzeni egoiści.
Wgramoliłem się do wanny, pełnej gorącej wody oraz aromatycznej piany. O, tak, tego było mi trzeba.
- Kochanie, za ile podać kolację? – brzmiał przyjemny, kobiecy głos. Niestety, w mojej głowie.
Usiadłem smutno na kanapie i włączyłem telewizor. Patrzyłem na te wszystkie kolorowe, migające obrazy, jakby były mozaiką znanego malarza, którego wizji nijak nie da się zrozumieć. To wszystko, co mnie otaczało, stawało się integralną częścią mojego życia, jednak w ogóle nie postrzegałem tego w ten sposób. Dla mnie czas stanął w miejscu, a świat zmienił się w jedno wielkie deja vu.

Myles
Po raz kolejny tej nocy obudził mnie kaszel. Wszystko w tym pokoju tak śmierdziało, że nie dało się wytrzymać. Otworzyłem okno na oścież, ale niestety lało jak z cebra i wkrótce pół pokoju było mokre, co zmusiło mnie do przymknięcia jego skrzydła.
Mając już serdecznie dosyć tych warunków, naciągnąłem na nogi parę jeansów, które miałem na sobie wczoraj, razem z koszulką, bluzą oraz czarnymi trampkami.
Wiedziałem, że na dworze jest zimno, ale uznałem, że wszystko jest lepsze niż bliskie spotkanie z roztoczami.
Wyszedłem przed hotel i usiadłem na pobliskiej ławce. Nawet nie wiedziałem, która godzina. Pewnie jakoś środek nocy. Rano będę niewyspany… Pieprzyć to. W tej chwili czas nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. Jedyna osoba, była dla mnie ważna, nie chce mnie znać. Zawaliłem na całej linii. To koniec – te słowa wciąż brzęczały mi w uszach, niczym gitarowe riffy po fantastycznym koncercie.
Kiedy niebo powoli zaczęło przybierać coraz jaśniejsze kolory, udałem się z powrotem do pokoju. Tym razem spojrzałem na zegarek – była czwarta nad ranem. Nie miałem już ochoty kłaść się do łóżka, zimne powiewy nocnego wiatru skutecznie mnie rozbudziły.
Włączyłem stojący w kącie stary telewizor i moim oczom ukazał się jakiś program informacyjny.
- Na południu mamy piękne słońce – rozległ się głos spikera – natomiast całą północ kraju ogarnęły wielkie wichury…
- Pierdolenie – burknąłem, po czym wyłączyłem urządzenie.
Resztę ranka spędziłem na leżeniu na plecach i podziwianiu odchodzącej od sufitu farby. Nie miałem siły robić nic innego; wszystko, czego tylko się tknąłem, momentalnie traciło jakikolwiek sens.

Selena
Dzwoniłam do Mylesa ze czterdzieści razy, bez żadnego skutku. Bardzo chciałam po niego przyjechać - to był nasz mały rytuał. Za każdym razem, gdy kończył trasę, przylatywałam do Los Angeles, szłam na plac, gdzie po chwili podjeżdżał autobus, a mój kochany mąż wychodził, by zaraz mnie mocno objąć.
Dodatkowo, ta trasa była niezwykła - jedna z najdłuższych, ale i najbardziej dochodowych, na jakich był. Występował przed największą publicznością, miał największą tremę. I jeszcze Slash… Coś nie chce mi się wierzyć w to, że on zakończy karierę. Ale z drugiej strony czemu nie... Co miał zrobić, zrobił, a teraz chce się zająć rodziną, w końcu latka lecą.
Tymczasem utknęłam - wszystkie loty ze stanu Waszyngton są odwołane przez silny wiatr, a Myles się nie odzywa. Mam nadzieję, że nic mu nie jest... Przed wyjazdem się trochę pokłóciliśmy. Nawet bardzo, bo się przez całą trasę nie odezwał ani razu. Sporadycznie widziałam go w telewizji, raz też gadałam z managerem trasy, w celu wyciągnięcia informacji o powrocie. Może do niego zadzwonię... Nie. Jeszcze poczekam. Może Myles się odezwie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz