środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział 2: That's not going to happen {Dragon Tattoo}

 Eddie
Od dnia, gdy wyszedł po rozmowie ze Slashem, Myles stał się jakiś dziwny - małomówny i skryty. Coś go ewidentnie gryzło, nie wiedziałem tylko, co. Znając go, to mogło być dosłownie wszystko. Począwszy od przygnębiającego filmiku w necie, skończywszy na tragedii rodzinnej. Kilka razy próbowałem go podpytać, ale za każdym razem mnie spławiał.
Nad ranem wsiedliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć na ostatni koncert tej trasy. Według Slasha - ostatni jego koncert w ogóle.
Szczerze, nie sądzę, że do tego dojdzie. Slash jest zbyt oddany gitarze, by zakończyć karierę. Poza tym gość przez większość życia mógł sobie pozwolić na co tylko chciał i dobrowolnie z tego nie zrezygnuje. Zrobi sobie przerwę, ale zadzwoni po miesiącu czy dwóch i zacznie nagrywać nową płytę.
- Za ile będziemy na miejscu? - zapytał Todd.
- Za tyle, ile mamy być - warknął Slash.
Todd spojrzał się na niego z ukosa, ale nic nie odpowiedział. Przebywał w końcu z nim na tyle długo, by wiedzieć, że żadne słowo nie zmieni jego stosunku do świata, a tylko go wkurzy.
Zrobiliśmy co chciał; nie wtrącamy się w jego życie, praktycznie w ogóle z nim nie rozmawiamy, a już na pewno nie na tematy niedotyczące koncertów. Uzyskał dokładnie to, co chciał, ale nie wygląda na zadowolonego, wręcz przeciwnie. Chyba jeszcze bardziej go tym zdołowaliśmy.
Chwilę później nadarzyła się okazja. Slash poszedł do naszej prowizorycznej sypialni, w czasie, kiedy wszyscy siedzieli w głównej części busa. Pewnie będę tego żałować, ale podążyłem za nim.
- Slash, co jest? - zapytałem z troską. Może i nie jest mi najbliższy, ale z pewnością jest nieprzewidywalny, a kto wie, co teraz chodzi mu po głowie...
- Spierdalaj - rzucił z taką niechęcią w głosie, że miałem ochotę naprawdę zwiać.
- Nie - odparłem pewnie. - Za długo spierdalałem. Za długo wszyscy spierdalali. Czas to skończyć. Nie wyjdę stąd, dopóki mi nie powiesz, o co chodzi.
- Spierdalaj - powtórzył.
- Wykop mnie za drzwi, a będę tam stał, dopóki mi nie powiesz.

Myles
Nic mi się nie chce. Chociaż… końcem trasy bym nie pogardził. Już niedługo wrócę na moje kochane zadupie i wszyscy o mnie zapomną. A przynajmniej tak uważa Slash.
W rzeczywistości oznacza to powrót do reszty moich gitar, wypady na piwo z przyjaciółmi, pisanie kolejnych piosenek, może kilka koncertów w okolicy. Protestuję. Żadnych koncertów. A tym bardziej tras.

Slash
Niech się ta trasa już skończy… Mam tego wszystkiego dość. Nie potrafię już na trzeźwo spojrzeć nikomu w oczy. Nienawidzę siebie i chcę umrzeć. Chyba Cobain miał rację nie tylko pod względem Axla. Spieprzył z tego świata w najlepszym momencie, unikając tego gówna, w którym ja ugrzęzłem. Wątroba mnie napieprza od nadmiaru alkoholu, zęby robią się żółte od setek wypalonych fajek.
Z rozmyślań wyrwał mnie jasny błysk. To słońce odbiło się od znaku drogowego, uderzając prosto w moje oczy. Na chwilę obraz mi się rozmazał, a kiedy doszedł do siebie, moim oczom ukazał się jasny napis Kalifornia.
Wkrótce autobus zatrzymał się na znajomym placu. Rozejrzałem się wokoło; za pobliskim budynkiem krył się dobrze znany mi samochód. Wyszedłem na zewnątrz, otworzyłem luk bagażowy i wyjąłem moje walizki. Po tym chwyciłem wszystkie torby i ruszyłem przed siebie, z nikim się nie żegnając.

Myles
Ostatnie chwile w autobusie smacznie przespałem, więc nie zdziwiłem się, że mam twarz upaćkaną bitą śmietaną. Podszedłszy do zlewu, delikatnie odkręciłem kurek i złapałem ręką włosy, wsadzając twarz pod zimny strumień. Gdy wydawało mi się, że wszystko spłukałem, wytarłem się papierowym ręcznikiem i udałem do wyjścia.
- Smacznie wyglądałeś – zagadnął Todd.
- To był cały jego pomysł – zaczął się tłumaczyć Brent. – Ja tylko robiłem zdjęcia – stwierdził, usiłując nie wybuchnąć śmiechem.
Przewróciłem oczami i wyszedłem z autobusu.
Zacząłem wodzić wzrokiem po okolicy, szukając drobnej uśmiechniętej blondynki. Przez cały czas myślałem tylko o niej. Chciałem być już w domu, mocno się do niej przytulić, wejść do sypialni...
- Seleny dalej nie ma? - zapytał Eddie. Pokiwałem przecząco głową. -Zaraz na pewno dojedzie... Pewnie w korku utknęła - poklepał mnie po plecach pocieszająco. - No nic, ja już lecę. Do zobaczenia w studiu.
- Pa, stary - odparłem.
Wkrótce pożegnałem się z resztą ekipy, a autobus odjechał. Wciąż łudziłem się, że może jeszcze tu dotrze, choć w głębi duszy wiedziałem, że jestem sam.
- No Kennedy, doigrałeś się - mruknąłem do siebie.
Nagle przed oczyma stanęła mi cała sytuacja sprzed wyjazdu.
"Jeśli wyjedziesz, masz nie wracać", powiedziała do mnie. "Kocham Cię, ale nie może tak być. Nie potrafię tak dłużej żyć. Do domu wpadasz na kilka dni, bierzesz czyste ciuchy, zostawiasz brudne, po czym dalej ruszasz w trasę."
"Kochanie, to zbyt duży kontrakt, zbyt duża szansa, by ją przepuścić. Obiecuję, że to ostatnia taka trasa" - odparłem, ale ona mnie już nie słuchała.

Nad Los Angeles pojawiły się ciemne chmury, wkrótce zaczęło również grzmieć. Wiedziałem, że muszę znaleźć jakiś hotel, ale nie miałem na to ochoty. Przysiadłem na ławce w parku, przyglądając się, jak z nieba coraz szybciej spadają kolejne krople.
- Wszystko jest do dupy - mruknąłem.

1 komentarz:

  1. Dopiero drugi rozdział, ale zapowiada się ciekawie, czekam na nn ;)

    /Amy, której nie chce się logować

    OdpowiedzUsuń