środa, 20 maja 2015

Rozdział 1: Gone {Arms of Fate}

- Możecie sobie podarować te czułości? Niedobrze mi się robi - oznajmiła Bella, kiedy Mike kolejny raz namiętnie całował Stephanie.
- Ech... - mruknęła dziewczyna, po czym pociągnęła Mike'a do swojej sypialni.
Niedługo po przybyciu do Seattle udało im się znaleźć pracę w pobliskim klubie. Na co dzień pracowali jako kelnerzy, a w każdy piątek mieli okazję wystąpić jako zespół. Dzięki temu stać ich było na wynajęcie domu, gdzie każdy miał swój pokój, chociaż i tak Stephanie spała u Mike'a. Bellę trochę już wkurzało mieszkanie z nimi, gdyż non stop była zmuszona przyglądać się wszystkim im pieszczotom. Usilnie próbowała również znaleźć sobie kogoś, ale nie mogła zapomnieć o tym chłopaku. Od dawna planowała wprowadzić zmiany w swoim życiu, ale brakowało jej odwagi, by się na to zdobyć. Szalę goryczy przelały zaręczyny przyjaciół. To ją kompletnie dobiło. Nagle uświadomiła sobie, że oni będą mieć własne życie, w które ona będzie się wtrącać.
To był prawdziwy impuls do zmian.
Chwyciła wszystkie swoje rzeczy i załadowała do walizek. Skromną kolekcję gitar włożyła do futerałów, dokładnie sprawdzając, czy wszystko jest domknięte. Ułożyła wszystko pod ścianą, po czym wzięła się za porządkowanie pokoju. Starła kurze ze wszystkich szafek, zmieniła pościel, odkurzyła dywan... Kiedy uznała, że wszystko wygląda jak należy, wyruszyła na miasto. Spędziła tu niecały rok, ale bardzo się przywiązała do tego miejsca. Podczas tego spaceru zwiedziła każde miejsce, które było dla niej ważne. Wszystkie kluby, bary, jak również i parki, w których przesiadywała ciepłymi wieczorami. Na koniec oficjalnie zrezygnowała z pracy, co szczerze zasmuciło wszystkich współpracowników. Zdążyła naprawdę zżyć się z ekipą.
Wróciła do domu zmęczona i zdołowana. Resztką sił sięgnęła po kartkę i długopis, by wyskrobać na niej wyjaśnienia dla przyjaciół.

Drodzy Stephanie i Mike,
Na początku muszę przyznać, że należą Wam się lepsze wyjaśnienia niż to, co tutaj przeczytacie. Zasługujecie na to, by powiedzieć Wam to w twarz, ale nie jestem w stanie się na to zdobyć. 
Od dłuższego czasu czuję, że potrzebuję zmian, podobnie jak i Wy. Kochacie się i chcecie być ze sobą do końca życia. Rozumiem to. Tyle że w tym wszystkim jestem jeszcze ja. Taki mały pasożyt, którego musicie się pozbyć, bo stoi na drodze do Waszego szczęścia. I nawet nie próbujcie zaprzeczać. Wiem, że tak jest i Wy też wiecie.
Ale to też działa w drugą stronę - patrząc na Was cały czas widzę, czego nie mam, chociaż bardzo bym chciała. Nie potrafię normalnie żyć.
Nie mówcie, że źle robię, bo oboje wiemy, że tak nie jest. Wiem, że będzie to dla Was bolesne. Dla mnie też będzie. Ale niestety, czasem to, co bolesne, jest nieuniknione. 
Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
Bella

Czuła się okropnie. Ale tak, jak to napisała, choć bolesne, jest nieuniknione. Położyła się spać, ale nie mogła zasnąć. Cały czas nachodziły ją wspomnienia. Te wszystkie chwile, kiedy byli razem. Jak ona da sobie radę sama? W dodatku w tak wielkim mieście?
Nie chciała wracać do Atlanty. Spotkanie z rodzicami oznaczałoby wielką porażkę. Zwłaszcza, że wróciłaby sama. Podjęła decyzję, że poleci do Los Angeles. Nie była to jakaś zamierzona decyzja, ale chciała jak najszybciej opuścić Seattle, najlepiej nocą, by uniknąć tłumaczeń. Samolot do Califforni okazał się idealny.
W pewnym momencie nie mogła już leżeć; ubrała się i pomalowała, po czym po cichutku zaniosła wszystkie torby przed dom. Wezwała taksówkę, która zawiozła ją na lotnisko. Spędziła samotnie kilka następnych godzin, aż w końcu zajęła miejsce w samolocie.
Obok niej siadł przystojny brunet.
- Zdenerwowany podróżą? - zagadnęła chłopaka.
- Trochę. Wiesz, pierwszy raz lecę samolotem - odparł z nieśmiałym uśmiechem. - A ty? Często latasz?
- Nie. Ale już wcześniej latałam.
- Czemu lecisz do Los Angeles? Do rodziny, znajomych...
- Tak po prostu. Może w Los Angeles uda mi się ułożyć życie. A ty?
- Do rodziców. Moja matka ma raka...
- Przykro mi - odparła szybko. - Nie wiedziałam.
- Nic nie szkodzi - rozchmurzył się. - Sam się prosiłem, zadając ci takie pytanie.
Wkrótce samolot wystartował, a oni dalej rozmawiali. O planach na życie, rodzinie, przyjaciołach... Pochodzili z dwóch różnych światów. On, młody student z perspektywami i ona, dziewczyna z kiepskim doświadczeniem, która ledwo wiąże koniec z końcem. A mimo to się świetnie dogadywali.
Po lądowaniu jednak bajka się skończyła, gdyż po chłopaka przyjechał brat i od razu zabrał do siebie, zostawiając Bellę samą.
Dziewczyna odebrała swoje bagaże i złapała taksówkę. Poprosiła o zawiezienie do jakiegoś taniego hotelu niedaleko klubu, bo nie wiedziała, ile czasu minie, zanim się odnajdzie w mieście, a nie chciała wydawać zbyt dużo kasy na nocleg. Alkoholu się to nie tyczyło. Czuła, że musi się napić, a lepiej, by droga była jak najkrótsza, bo nie ma teraz nikogo, kto by ją zabrał z powrotem do hotelu.
Zostawiła bagaże w swoim pokoju, wzięła trochę pieniędzy i wyszła z domu. Stwierdziła, że schody są bardzo strome i pijana po nich nie wejdzie, dlatego zmieniła kurs z klubu do monopolowego. Kupi zapas i wypije w domu. Samotnie.
Szybko zrealizowała swoje zamiary, ciesząc się jak głupia, kiedy się okazało, że do sklepu ma równie niedaleko, jak do klubu. Wróciła do domu z porządnym zapasem mocnego alkoholu. Kupiła pięć butelek swojego ukochanego Jacka Daniel'sa oraz jakieś tanie wino polecone przez chłopaka, którego spotkała w sklepie. Mówił, że jest mocne.
Stwierdziła, że najpierw zacznie od nieznanego, dlatego sięgnęła po wino. Spojrzała na etykietę, która głosiła, że trunek nazywa się "Nightrain". Otworzyła butelkę i wzięła porządnego łyka. Momentalnie jej twarz przybrała mocny grymas, gdyż napój okazał się rzeczywiście wysokoprocentowy. Mimo to następny łyk był nie mniejszy niż poprzedni, podobnie jak wszystkie następne. Powoli opróżniała zawartość kolejnych butelek, aż była pijana do nieprzytomności.
- Ja wam kurwa jeszcze pokażę! - mamrotała w pijackim amoku. - Jeszcze zobaczycie, na co mnie stać!
Z tymi słowy podeszła do stolika i uderzyła pięścią w butelki, które tam stały, rozwalając je w drobny mak. To skutecznie wyczerpało resztki jej energii tak, że zasnęła na podłodze, cicho łkając.

Przejdź do następnego rozdziału

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz